Z wizytą u Sądeckiego Bartnika
Coś około trzy tygodnie temu pojechałem zwrócić skrzynki w których przywiozłem latem odkłady (za każdą skrzynkę transportową pobierana jest kaucja). O ile jadąc po pszczoły jechałem sam (było to akurat tydzień po narodzinach mojego syna), tak teraz – 4 m-ce później, będąc u rodziny w okolicy wybraliśmy się razem na wypad do Sądeckiego Bartnika.
Atrakcji jest kilka. Można oglądnąć ciekawą ekspozycję muzealną – a w niej wszelkiego rodzaju sprzęty pasieczne – rozluźniacze, odsklepiacze, wirówki (w tym i „uderz w kolano”), walce do produkcji węzy, podkurzacze i wiele, wiele innych. Niektóre sprzęty widać, że całkiem leciwe. Oczywiście warto również popatrzyć na ule – te obok budynku gdzie odbiera się matki pszczele / odkłady. W szczególności spodobał mi się ul książkowy Hubera.
W miejscu takim bardziej dla ogółu radochy trochę będą miały dzieci – są różne zwierzątka, które są z tego co widziałem non stop karmione (nie wiem czy króciutka trawa wokół ogrodzeń to wynik pracy kosiarki, czy małych dziecięcych rączek 😉 ). Są kozy, owce, kury a i zdaje się że bażanty. Jak odjeżdżaliśmy to chyba zostały jeszcze wypuszczone gęsi. Wokoło poustawiane są pięknie rzeźbione ule. Nie wyglądały, by były kiedykolwiek zamieszkałe (poza osami) a szkoda.
Co jeszcze zwróciło moją uwagę? Fajnie to jest wszystko zorganizowane. Niby wiadomo – komercja, to jest firma i ma zarabiać na siebie, ale widać też, że to owoc pasji. Nie wiem jak tam się ludziom pracuje – bo na pierwszy rzut oka tego przecież nie widać, ale wygląda to na dobrze prowadzoną firmę rodzinną. I dobrze. Pewnie niejedna rodzina w okolicy zarabia na życie dzięki pszczołom.