Parownik do kwasu szczawiowego DIY

On 10 października, 2012

Kwas szczawiowy uznawany jest za bardzo skuteczny środek w walce z warrozą. W szczególności poleca się jego odparowanie – należy go podgrzać do temperatury około 150oC. Są w Internecie projekty pokazujące jak samodzielnie zbudować taki parownik. Też stanąłem przed problemem odparowania kwasu. Na szczęście dostałem olśnienia ;).

W większości przypadków do odparowania (przy udziale energii elektrycznej) kwasu używana jest świeca żarowa. Pomysł to fajny – bezpieczny i zgrabny. Wymaga niestety dostępu do dobrze wyposażonego zaplecza warsztatowego – trzeba w grubym miedzianym lub aluminiowym płaskowniku wyfrezować dość dokładnie „miseczkę” na kwas. Można oczywiście też kupić gotowe urządzenie. Niestety sprzęt taki kosztuje od 150zł. Dysponując taką kwotą wolę zamówić odkład na przyszły rok, a parownik sklecić we własnym zakresie.

Co by było więc potrzebne? Wydajna, płaska grzałka i możliwość zamocowania do niej pojemniczka metalowego na kwas. Osiągana temperatura nie większa jak około 150oC, a już na pewno poniżej 200oC (w tej temperaturze kwas szczawiowy zamiast odparować – rozłoży się na dwutlenek węgla i wodę).

Tak więc ruszyłem do swojej rupieciarni w poszukiwaniu potrzebnych elementów. Szukać długo nie było trzeba. Idealne do pszczelarskich zastosowań okazało się… żelazko. Grzałka sprawna, tylko „stopa” brudna, zdarta, nie nadająca się już do prasowania niczego innego jak robocze ciuchy (ale kto takie ciuchy prasuje?) a do tego termostat coś przypalony na stykach. Jednym słowem idealny dawca na parownik do kwasu szczawiowego.

Trochę pracy śrubokrętem i ukazuje się nam:

Tak w zasadzie, to parownik prawie gotowy. Grzałka w „podkówkę” a do tego idealny pojemniczek na kwas (pierwotnie tutaj trafiała woda do wytwornicy pary do prasowania).  Jeden problem z głowy. Co z termostatem? Niestety taki termostat to potencjalne źródło zgonu – pomijając już sam fakt, że jest niedokładny, iskrzy a i bywa że dymek z niego leci. Także bez żalu trzeba się go koniecznie pozbyć. W jego miejsce zamówiłem na aukcji (za niecałe 20zł już z przesyłką) termostat, który rozłącza obwód przy 160oC, włącza się ponownie przy 130oC. Trzeba odkręcić stary termostat i gdzieś zamiast niego  zamontować nowy. Może być konieczne nawiercenie dwóch otworów i nagwintowanie ich (w razie braku gwintowników, można pomóc sobie nakrętkami). Pod termostat warto też dać odrobinę pasty termoprzewodzącej – takiej jaką daje się pod procesor w komputerze. Warto by również okroić nieco naszą grzałkę. Im mniej żelastwa do ogrzania tym lepiej – mniejsza bezwładność, szybsze nagrzewanie, stygnięcie itp. Oczywiście wszystkie złącza musza być bezwzględnie zaizolowane – izolacją odporną na temperaturę. Całą część, gdzie jest elektryka trzeba by dodatkowo osłonić jakąś blaszką podłączoną do zera (żółto-zielony przewód). Oczywiście trzeba też wykombinować jakiś wyłącznik, rączkę oraz może jakieś nóżki, żeby nie przegrzać dennicy.

plusy:

  1. tanio
  2. ekologicznie (recycling)
  3. podnosi morale (ha, patrzcie! sam to zrobiłem! ;))

minusy:

  1. jest tutaj jakby nie było 230v, można sobie zrobić krzywdę (wrzucając suszarkę do wanny również można!)
  2. wymaga zasilania w 230v – to faktycznie może być minus – ja mam zasilanie w zasięgu większości przedłużaczy ogrodowych – dla mnie to nie problem
  3. z racji grubości i szerokości „stopy” żelazka może nie przypasować do każdego ula (nie wejdzie w wylotek) – u mnie też w wylotek nie wejdzie, ale mam dennice osiatkowane i to tam, pod siatkę wsuwam parownik (oczywiście wszystko wcześniej uszczelniając)

Tą prowizorką udało się z powodzeniem odparować kwas. Jak to teraz wygląda – przedstawiać nie będę, tak by esteci i behapowcy zawału nie dostali. Rzecz do dopracowania przez zimę ;).

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.